WACŁAW SZEMIOT

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

Kpr. Wacław Szemiot, ur. 25 czerwca 1911 r., zamieszkały we wsi Grandzicze, pow. grodzieński, woj. białostockie. Małorolny bezrobotny, majątek własny: jedna czwarta hektara, kawaler, na własnym utrzymaniu miałem matkę, 75-letnią staruszkę, i siostrę.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Jesienią, 18 września 1939 r., dostałem się do niewoli bolszewickiej wraz z całym dyonem artylerii przeciwlotniczej, którego dowódcą był pan kpt. Bozowski. Wpadliśmy do niewoli pod miasteczkiem Halicz, woj. stanisławowskie. Zostaliśmy wywiezieni jako wojennoplenni do ZSRR.

Pierwszy postój tygodniowy był w kołchozie przy stacji granicznej Wołoczyska, po stronie sowieckiej. Następnie zostaliśmy przewiezieni do Starobielska i zamknięto nas w dawnym klasztorze. Klasztor zamieniony na więzienie był otoczony dookoła murem. Kościół był zamieniony na spichlerz zboża. Budynki klasztorne były zapełnione polskimi jeńcami tak szczelnie, że o położeniu się mowy nie było, a reszta spała pod gołym niebem w ogrodzie klasztornym. Ciasnota, deszcz, śniegi stworzyły [?] brud. W czasie mego pobytu [w] tym więzieniu w łaźni nie byłem, mimo że do łaźni prowadzano grupami. Z powodu dużej liczby niewolników kolejka na moją grupę nie przyszła. Chodziliśmy brudni i zawszeni. W skład jeńców wchodziło Wojsko Polskie i niewielu cywilnych, w ich gronie [było] kilka kobiet. Wszyscy mieszkali razem. Liczba jeńców wynosiła ok. ośmiu tysięcy. Budzono nas o godz. 6.00, spisywano z nas personalia, musieliśmy całymi godzinami stać na zbiórce. Przez pierwszy tydzień pobytu w niewoli dawano nam dwukilogramowy bochenek chleba na dziesięciu i ćwierć litra zupy na rybie dziennie. Potem nieco się poprawiło.

Żyliśmy, nie mając łączności ze światem. Pocieszaliśmy się nawzajem. Nareszcie zaczęto nas dzielić na województwa. Zaczęto robić mityngi. Politrucy zaczęli nas wospitywat’ (nauczać), agitować. Wy, towaryszczy wsie ludzi raboczyje i krestijanie (rolnicy). Wy dołżny pomagat’ Sowietskomu Sojuzu (sowieckiemu państwu [sic!]) w borbie z kapitalizmom. Wy dołżny pomagat’ nam unicztażat’ wsiech panow krowopijcow, kotoryje ugniatajut was, roboczych i krestian. Wot smotrytie u nas panow niet, wsie towaryszczy i my wsie priekrasno żywiom. W bywszej Polszy was waszy pany, pany oficery, sołdat po mordam bili, pany i kułaki wam żon zabirali, u nas etogo niet, u nas niet ksiądzów, niet boga, my żywiom łuczsze, czem wy żyli w bywszej Polsze. No Polszy bolsze nie budiet, my sniesiem z ziemli polskich warwarow (barbarzyńców), polskich oficerow i policejskich. Po kilku takich mityngach gruchnęła wieść, że wszystkich do stopnia chorążego, którzy mieszkają pod zaborem bolszewickim, puszczą do domów. Chociaż było nie do uwierzenia, ale tak się stało.

W czasie pobytu w więzieniu w Starobielsku głód i brud wywołały dużo chorób – czerwonkę, biegunkę, grypę i in. Żadnej opieki lekarskiej w tym czasie nie było, dużo ludzi z tego powodu umarło, część popełniła samobójstwo, nie mogąc znieść poniżenia, hańby i nędzy. Łączności żadnej z krajem i rodzinami nie mieliśmy.

2 listopada wróciłem z niewoli do domu do Grodna, ale niedługo cieszyłem się wolnością, bo tak chciało przeznaczenie Polaka, który nie lubi i nie może być w niewoli, chce własnych rządów i mieć własny, wolny, niepodległy kraj. Kilkanaście dni spędzonych w domu bezczynnie, bez przyjaciół i na słuchaniu o niedołężności narodu polskiego rozpowszechnianej fałszywie przez NKWD (Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł), wojsko sowieckie i wrogie elementy. Postanowiłem poszukać przyjaciół i ludzi podobnych myśli co ja, aby nie siedzieć bezczynnie i nie oddawać się rozpaczy, aby znaleźć jakieś oparcie.

Chociaż każde najmniejsze zgromadzenie ludzi uważane było przez Sowietów za zebranie antysowieckie, chodziłem, odwiedzałem kolegów i znajomych. Na jednym z takich spotkań kolega spytał mnie, czy bym nie chciał wstąpić do Polskiej Organizacji Wojskowej, która powstała na terenie Grodna. Nie namyślając się, zgodziłem się na propozycję. Na pierwszym zebraniu polecono mi zorganizować wsie leżące na północ od Grodna, ponieważ najlepiej je znałem. Zrobiłem według polecenia. System organizacji był dziesiątkowy. Praca organizacyjna szła całą parą i po kilku tygodniach liczba członków była dość pokaźna. Zbierano broń i amunicję. Ale niedługo pracowaliśmy bez przeszkód. Znalazło się kilku zdrajców, których unieszkodliwiliśmy, ale to było powodem śledzenia i myszkowania władz NKWD. Po kilku dniach aresztowano jednego z mojej dziesiątki, który pod wpływem nie wiem czego wydał całą dziesiątkę. Mam nadzieję, że nie wytrzymał tortur. Wiedzieliśmy o jego aresztowaniu, mieliśmy się na ostrożności, ale dłuższe przebywanie poza domem i rodzinami skłoniło niektórych, by odwiedzić je i tym sposobem sześciu zostało aresztowanych 12 lutego 1940 r. Ja i reszta tułaliśmy się dalej, lecz po kilku dniach wpadło jeszcze dwóch. Po kilku tygodniach zabrano i wywieziono ich rodziny. Ja tułałem się o głodzie i chłodzie, śpiąc po lasach, rowach i w oddalonych stodołach. Zima tego roku była okropna. Tułałem się do 5 lipca, ale długie niewidzenie się z matką i siostrą i nieudana ucieczka za granicę spowodowały, że przyszedłem do domu i tam mnie aresztowano. Zostałem aresztowany w nocy z 4 na 5 lipca 1940 r. Zostałem obudzony kopnięciem w bok i usłyszałem słowa: Podumaj, ty swołocz, bandit Sikorskogo. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem pięciu NKWD-zistów z naganami skierowanymi do naszych piersi. Aresztowano mnie wraz z pozostałym kolegą z naszej dziesiątki Wacławem Kuncewiczem, młodym chłopcem. Zrewidowano nas z miejsca, znaleźli przy mnie sztylet, kilka broszur antysowieckich i dokumenty osobiste. Po rewizji wyprowadzono nas ze stodoły, tam zobaczyliśmy ok. plutonu bojców z karabinami maszynowymi w kordonie dookoła stodoły, gdzie spaliśmy. Próba ucieczki była niemożliwa. Nie pozwolono nam zobaczyć się z rodzinami, wsadzono nas do taksówek pojedynczo i od tamtej pory jego nigdzie nie spotkałem i o rodzinie nic nie wiem.

Zawieziono mnie do więzienia w Grodnie, tam zaczęły się tortury i uciążliwe badania. Siedziałem w więzieniu od 5 do 28 lipca. Więzienie grodzieńskie było możliwie czyste. Siedziałem na pojedynce, myłem podłogę codziennie, do łaźni chodziłem co dwa tygodnie.

30 lipca przewieziono mnie do Mińska – więzienie otoczone dookoła czterometrowym murem, po rogach muru stały wyżki (gniazda bocianie), na każdej karabin. W murze potrójna brama żelazna, strzeżona [od] wewnątrz i z zewnątrz. Podwórze więzienne bardzo duże, przy murze parterowe budynki, a pośrodku ogromny czteropiętrowy gmach z piętrowymi suterenami (z podwałem). Wszystkie budynki zapełnione więźniami. Cele brudne, pełne kłapów (pluskiew), tak zapchane więźniami, że położyć się nie było mowy. Posadzki dziurawe, ściany ubarwione trupami kłapów. W pojedynce siedziało najmniej dziesięciu ludzi, gdzie w normalny czas siedział jeden, a najwięcej dwóch. Wody do umycia się nie było, do łaźni chodziliśmy raz na dwa miesiące. W Mińsku siedziałem sześć i pół miesiąca.

Po wyroku zostałem wywieziony na daleką północ do łagru Uchta w Komi ASRR. Łagier ogrodzony dookoła zoną (wysoką palisadą), po rogach wyżki ze striełkami, wewnątrz zony kilka baraków z desek i kilka pałatek (namiotów). W jednym z tych baraków umieszczono mnie wspólnie z braćmi i współtowarzyszami. Barak zbudowany nieszczelnie z cienkich upołków, długości ok. 20, szerokości 8–10 m. W baraku były porobione piętrowe prycze, bardzo krótkie. [Był] bez podłogi i z dwoma prowizorycznymi piecami, które nigdy się nie paliły z powodu braku drewna, chociaż łagier znajdował się w centrum tundr. Ludzi, jak wszędzie, było pełno, panowała wszawica, łaźni prawie nie było.

W więzieniu siedziałem przeważnie w karcerze, sam, za nieprzyznanie się. Kilka miesięcy siedziałem z Polakami [skazanymi] przeważnie za to samo co i ja. W podróży na północ jechaliśmy w towarzystwie urków (złodziei) sowieckich różnej narodowości, [byli to] przeważnie ludzie ciemni, bez żadnych praktyk religijnych, stosunkowo nieźle ustosunkowanych do nas.

Życie w więzieniu było ciężkie, z dnia na dzień, z godziny na godzinę zdawało się, że nadejdzie dzień, godzina, kiedy człowiek z wycieńczenia i tortur padnie i więcej się nie podniesie. W karcerze dostawało się 300 g chleba i wody na cały dzień, na śledztwo brano trzy do czterech razy dziennie i tyleż w nocy. W dzień nie pozwalano spać. W celi ogólnej dostawało się 600 g chleba dziennie, herbatę bez cukru i dwa razy dziennie trzy czwarte litra zupy – istnej wody.

W czasie etapu na północ jechaliśmy w wagonach towarowych na mokrych, zimnych deskach. Wprawdzie piece były, ale nie mieliśmy czym w nich palić. Potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy w wagonie, szczęście, że to wszystko zamarzało. Jeść dostawaliśmy w czasie podróży 500 g chleba i suchą rybę, prócz tego nic więcej, na[wet] wody do picia nie mieliśmy.

Po przybyciu do łagrów w pierwszym dniu dali nam buszłaki (kurtki watowane), czapki, rękawice. Podzielono nas na brygady i zaznajomiono z tokiem pracy przeciętnego dnia, z dyscypliną w łagrze. Pracę oceniano na procenty, wyglądało to w ten sposób, że trzeba było wykopać trzy metry kubiczne zmarzniętej ziemi na sto procent – wtedy otrzymywało [się] 900 g chleba, z rana bułeczkę z 50 g razowej mąki, pół litra zupy; wieczorem, po 12-godzinnej pracy, dostawało się łyżkę jakiejś kaszy, kawałek ryby i trzy czwarte litra zupy. Jeśli nie wyrobiło [się] stu procent, wówczas [dostawało się] pierwszy kocioł: 700 g [chleba], śniadanie bez bułeczki, kolację bez kaszy. A jeśli wyrobiło [się] mniej niż 50 proc., wówczas dostawało [się] sztrafny kocioł: 400 g chleba i wodę. Nie zważano, czy człowiek ma siłę, aby wyrobić te procenty. Zmuszano ludzi do pracy kijami. Urki okradali naszych ludzi z procentów i zabierali ich własne rzeczy. Częste bywały bójki między Polakami a złodziejami sowieckimi różnej narodowości.

Można było spotkać tam Chińczyka, Turka, Gruzina, Ukraińców i in. Pracowano bez żadnych świąt lub odpoczynków. Prócz propagandy o udarnym dwiżeniju (usilnej pracy) nic tam nie słyszano.

Kiedy mnie aresztowano i osadzono w więzieniu w Grodnie, zaczęto mnie badać. Badanie wyglądało w ten sposób że budzono [mnie] kilka razy w nocy i prowadzono do sędziów śledczych (sledowatieli). Sędziami śledczymi byli oficerowie NKWD. Kiedy zostało [się] wprowadzonym do pokoju takiego sledowatiela, witał słowami: Nu ty jebany w rot, bandity oficerskoj biełoj bandy, budiesz gowarit, ili niet? Nu a tiepier moj drug rasskazywaj. Odpowiadałem, że nie mam o czym mówić, że jestem niewinny, nic nie wiem. Nie zdążyłem skończyć swych słów, jak poczułem kopnięcie butem w kość ogonową i usłyszałem słowa: Da, ty jebany w rot, ty nie znajesz niczego, ale my znajem, eto goworit każdy bandit. Po kilku godzinach takich badań odprowadzano [mnie] do celi, a potem znowu budzono i znowu torturowano. Widząc, że nic nie mogą [z człowieka] wyciągnąć, sadzali do karcerów – małych celek [o] podłogach zalanych wodą – przystawiano nagan do skroni. Tak byłem torturowany cały miesiąc w Grodnie, a potem dwa miesiące w Mińsku. Przy takich badaniach sędzia śledczy mówił: Nu gowori, bo tak i tak Polsza pizdoj i nakryłaś.

Pomoc lekarska: trzeba było mieć dużą gorączkę. Do szpitali zabierano ludzi umierających, którzy prawie że nie wracali już stamtąd. W łagrach bardzo dużo ludzi umierało z wycieńczenia i głodu.

W więzieniu nie można było pisać żadnych listów, ale to zależało, w którym więzieniu [się] siedziało. W łagrze pisać można było raz w miesiącu, ale tylko kilka słów, a odpowiedzi żadnej z domu [się] nie otrzymywało.

Zostałem zwolniony 22 sierpnia 1941 r. na skutek zawarcia umowy z polskim rządem. Ale od razu do armii nas nie chcieli puścić, kazali nam zostać i pracować jako wolni. Wydano nam udostowierienija (dokumenty), z którymi mogliśmy się poruszać dość wygodnie po Rosji. Część drogi przebyliśmy pieszo, a część koleją, statkiem i samochodami. 18 września byłem przyjęty do armii polskiej w Tockoje jako ochotnik.