TERESA ŻURAKOWSKA

Horodło, 21 czerwca 1946 r.

Jak uczyliśmy się w czasie okupacji

Przypominam sobie wakacje w 1939 r. – z jaką niecierpliwością oczekiwałam ich końca, by wyjechać do wujostwa do Krakowa i tam rozpocząć naukę, gdyż do 10. roku życia uczyłam się w domu, a dopiero w 1939 r. miałam iść do czwartej klasy. Przy końcu sierpnia jakiś niepokój powiał po naszym kraju. Gazety pisały o wojnie, donosiły, że wrogi sąsiad zachodni, nie mogąc przeboleć utraty ziem polskich, które w 1918 r. wróciły do macierzy, przygotowuje się do zagarnięcia części naszej Ojczyzny.

Aż nadszedł 1 września – dzień, w którym normalnie szkoły otwierają swoje podwoje dla uczącej się młodzieży. Z jaką niecierpliwością oczekiwałam tego dnia, a jaki srogi spotkał mnie zawód. Wcześnie rano radio dało znać, że wróg przekroczył granicę, że zajmuje Śląsk i mimo oporu naszych wojsk zbliża się do Bugu. 10 września usłyszeliśmy huk armat i wybuchających bomb nieprzyjacielskich. Niepokój w miasteczku rósł, szeregi aut i wozów ciągnęły szosami. Kto mógł, uciekał na wschód i powoli Uściług opustoszał. Po krótkich walkach z ulic znikały szeregi wojska polskiego cofającego się za granicę Polski. I przyszli Niemcy. Z hukiem potoczyły się po ulicach tanki i armaty wroga.

My zostaliśmy usunięci z domu naszego w Uściługu i przesiedleni za Bug, ale tam gdzie osiedliliśmy się na razie, szkołę zajęło wojsko, zamieniając ją na koszary dla wrogiej armii. Z sal szkolnych znikły sprzęty, obrazy i mapy. Tam, gdzie dzieci uczyły się mowy ojczystej i historii swego kraju, rozlegały się teraz plugawe piosenki wroga.

W lutym 1943 r. wyjechałam do Krakowa, gdyż Horodłu i okolicom groziło wówczas wysiedlenie, podczas którego Niemcy wywozili młodzież i dzieci do Niemiec, by ich wynarodowić lub zamęczyć. [W Krakowie] zaczęłam naukę. Szkoła nasza mieściła się w niskich barakach. Warunki nauki były nieraz niemożliwe, ściany świeciły pustkami, nie było książek, a dozwolone podręczniki tak przekręcały fakty, iż żaden polski nauczyciel nie śmiał dać ich dzieciom do ręki. W zimie siedziałyśmy w płaszczykach, nie mogąc nieraz utrzymać pióra w skostniałych palcach, gdyż nawet na palenie w małym żelaznym piecyku brakowało opału.

Ale zapominałyśmy o naszej niedoli, gdy nasza pani szeptem, aby kto nie posłyszał, opowiadała nam o naszej świetlanej przeszłości, budziła w nas miłość Ojczyzny i uwielbienie dla tej biednej, zakutej w kajdany Polski. Wskazywała nam wzory dzielnych Polaków i Polek, którzy żyli w podobnych do naszych warunkach, przygotowywała nas do oporu względem wrogów, którzy starali się zniszczyć wszystko, co polskie, wpadali do domów, robili rewizje, wywozili na roboty i do obozów koncentracyjnych nie tylko mężczyzn, ale kobiety i dzieci. Toteż pokochaliśmy naszą szkołę i chętnie zdążałyśmy do niej, bo wiedziałyśmy, że i ta szkoła może wiele nas nauczyć. W sercach naszych wzrastała miłość do dręczonej przez wroga Ojczyzny i czułyśmy, że gdyby było trzeba, to wszyscy stanęlibyśmy w obronie naszego kraju.

Ukończywszy szkołę powszechną, zapisałam się na kurs trykotarski, gdzie zamiast dla siebie i do sklepu kazano nam naprawiać i robić skarpety i swetry dla wojska niemieckiego. Ale godziny robót ręcznych wykorzystywała nasza pani na tajne lekcje historii, geografii i literatury polskiej. Dowiadywałyśmy się o Grunwaldzie i hołdzie pruskim, o Wrześni i wozie Drzymały, i że nie wolno nam upadać pod brzemieniem krzyża, i że Polka zawsze była dzielną i gorącą patriotką, która podtrzymywała ducha w narodzie, gotowa do największych trudów i ofiar dla ukochanej Ojczyzny.

Zasłuchane w słowa pani i w bicie swych młodych serc zapominałyśmy o wstrętnych skarpetach wrogów i druty wypadały nam z rąk. Nieraz za tak powolną pracę skazywano nasz kurs na kary, wyznaczono kontrolerkę, która nieraz wpadała do klas, bijąc i poniewierając od polnisze szweine [polnische Schweine] za lenistwo i niedbałą robotę. Krzyczała wściekła baba łamaną polszczyzną, że jesteśmy niewdzięczne istoty, niedbające o swoich dobroczyńców, którzy porzucili swe domy i swój faterland [Vaterland], by o nasze szczęście walczyć i obdarzyć nas wysoką kulturą niemiecką. Że zamiast pracą swą spłacać dług wdzięczności, my lenistwem skazujemy niemieckich żołnierzy na marznięcie w śniegach Rosji i jak nam nie uwięźnie w gardle chleb niemiecki, który oni sobie od ust odejmują, by nas żywić i dać nam pracę w swych fabrykach i gospodarstwach.

Przemówienia te wręcz przeciwny odnosiły skutek. Wolałyśmy płacić kary i słuchać łajania, niż zaprzeć się najmilszych zakazanych lekcji. Wieści z gazetek zapowiadały nam rychły koniec naszej niedoli, toteż dodawałyśmy sobie otuchy, byle przetrwać i doczekać się wejścia polskich żołnierzy, którzy przynieśliby nam wolność i możliwość normalnej pracy dla odbudowy Polski.

I przyszła ta radosna chwila, gdy padł wróg nasz zachodni i ten ciemiężca odwieczny naszego narodu. Oby wreszcie pozagajały się wszystkie rany i obyśmy mogli wreszcie pracować owocnie dla dobra naszej ukochanej Polski.