MARIANNA WOŁOSIK

Dnia 21 listopada 1968 r. w Waniewie Waldemar Monkiewicz, podprokurator Prokuratury Powiatowej, delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku przez Prokuratora Generalnego PRL, działając na zasadzie art. 4 Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU nr 51, poz. 293) i art. 129 kpk, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez odebrania przyrzeczenia. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Następnie świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Marianna Wołosik
Data i miejsce urodzenia 5 grudnia 1905 r. w Jeńkach
Imiona rodziców Stefan i Zuzanna
Miejsce zamieszkania Waniewo, gromada] Jeńk, pow. Łapy
Zajęcie rolniczka
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

Przypominam sobie, że 8 września 1943 r. została wymordowana rodzina żydowska ukrywająca się u Stanisława Krysiewicza we wsi Waniewo oraz zostali zamordowani Krysiewiczowie. Fakt ten znam dobrze, ponieważ w okresie okupacji hitlerowskiej zamieszkiwałam na kolonii wsi Waniewo, w pobliżu Krysiewiczów. Na tej kolonii znajdowały się zabudowania Hipolita Śliwonika, nieco dalej Ślesińskich i Faszczewskich. Nasze zabudowania od zabudowań Krysiewiczów dzieliła odległość ok. 300 m.

8 września 1943 r. w nocy przyjechali żandarmi z Tykocina i okrążyli zabudowania Krysiewiczów. Żandarmi podpalili wszystkie budynki i strzelali do osób, które usiłowały wydostać się z płomieni. Widziałam to na własne oczy i słyszałam strzały, zanim podjęłam ucieczkę. Obawiając się bowiem, że grozi nam niebezpieczeństwo, wraz z mężem i dziećmi opuściliśmy dom i udaliśmy się w przeciwnym kierunku, tj. do wsi Waniewo.

Żandarmi po spaleniu zabudowań Krysiewiczów i wystrzelaniu większości znajdujących się w nich osób przyszli do nas. Zdążyliśmy przebiegnąć zaledwie kilkadziesiąt metrów, kiedy żandarmi dopędzili nas i kazali wracać. Zapytali męża, czy ma konie, i polecili, aby zaprzągł furmankę, bo pojedzie z nimi. Następnie kiedy mąż podjechał na miejsce, gdzie znajdowali się żandarmi, to załadowali oni na furmankę dzieci Krysiewiczów, których było pięcioro. Dzieci te jeden z żandarmów oddał pod moją opiekę, pytając mnie, czy na to się zgodzę, bo jeśli nie, to te dzieci zabiorą ze sobą. Ja od razu wyraziłam zgodę, obawiając się, aby Niemcy dzieci nie rozstrzelali.

Kiedy już zabrałam dzieci z furmanki, żandarmi zabrali męża oraz Krysiewiczową – miała ona na imię Władysława – i pojechali do Tykocina. Po drodze zatrzymali się w Kurowie we młynie. W Tykocinie na drugi lub trzeci dzień żandarmi rozstrzelali Krysiewiczową. Następnego dnia zwolnili męża i przyjechał on z Tykocina.

Ja bałam się wychodzić z domu, ale inni mieszkańcy Waniewa przyszli do mnie i powiedzieli, że na pogorzelisku kolonii Krysiewicza leżą zwłoki pomordowanych przez żandarmów osób. Zostali przez Niemców wtedy zastrzeleni Stanisław Krysiewicz oraz kilka kobiet i kilku mężczyzn – Żydów. Przechowywali się oni u Krysiewicza i żandarmi ich zamordowali.

Ciała zamordowanych zostały pochowane na miejscu zbrodni. Decyzję odnośnie pochowania zwłok zamordowanych podjęli żandarmi z Sokół, którzy przyjechali już po wszystkim. Rodzina Krysiewicza po pewnym czasie przeniosła jego zwłoki na cmentarz katolicki w Waniewie.