WACŁAWA GAŁKA

Warszawa, 25 marca 1946 r. Sędzia Halina Wereńko delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Wacława Gałka z d. Bekier
Imiona rodziców Stanisław i Zofia z d. Pogorzelska
Data urodzenia 10 sierpnia 1908 r. w Warszawie
Zajęcie handlująca
Wykształcenie cztery oddziały szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania ul. Redutowa 29 u Barańskiej
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W czasie powstania warszawskiego mieszkałam przy ulicy Wolskiej 132 róg Elekcyjnej w Warszawie w domu magistrackim przy Parku Sowińskiego, razem z mężem Szczepanem Stanisławem Gałką (ur. 1905), córką Stanisławą Danutą (ur. 1925) i synem Wojciechem Leszkiem (ur. 1938).

W czasie pierwszych dni powstania Niemcy do naszego domu nie przychodzili i akcja powstańcza blisko nas nie rozgrywała się.

5 sierpnia około godz. 10.00 wpadła do naszego domu grupa żołnierzy niemieckich, wydając rozkaz, by wszyscy wyszli z domów (raus). Dom nasz miał 43 mieszkania, mogło w nich przebywać około 200 osób. Wyszliśmy na ulicę Wolską. Popędzono grupę pod parkan Parku Sowińskiego. Pod parkanem, blisko ulicy Elekcyjnej, zobaczyłam leżące zwłoki mężczyzn, kobiet i dzieci rozrzucone pojedynczo i grupami, jedne na drugich. Później dowiedziałam się, że w tym miejscu byli przed nami rozstrzelani mieszkańcy domów przy ulicy Wolskiej 129 i 128.

W chwili, gdy nasza grupa podeszła do miejsca, gdzie leżały trupy, żołnierze niemieccy stojący na ul. Wolskiej przy szynach tramwajowych dali do nas salwę z karabinów ręcznych. Czy strzelano także z karabinów maszynowych ustawionych na podstawach, nie zauważyłam. Po pierwszej salwie upadłam, nie będąc ranną. Po chwili, gdy wszyscy z naszej grupy już upadli, weszli pomiędzy nas żandarmi niemieccy (ubrani w zielone mundury z brązowymi oznakami na kołnierzu i epoletach) i dobijali rannych, którzy się poruszyli, strzałami z pistoletów. Chcąc sprawdzić, czy ktoś jeszcze żyje, bili i kopali leżących, wołając by podnosił się, kto jeszcze żyje. Do mnie podszedł żandarm, uderzył, kopnął i kazał się podnieść. Wstałam, lecz z chwilą, gdy żołnierze tym razem od strony domu Hankiewicza (Wolska 129) dali salwę, upadłam na twarz, nie będąc trafioną.

Teraz, leżąc twarzą do ziemi, nie widziałam, co się dzieje dookoła, słyszałam jednak w pobliżu ciężkie kroki i pojedyncze wystrzały z pistoletu. Zorientowałam się, iż jeden czy dwóch żandarmów chodzi między leżącymi, dobijając jeszcze żyjących. Odniosłam wrażenie, iż prawie do każdego z leżących strzelali.

Po kilku godzinach, może około 12.00 (nie miałam zegarka), syn mój Leszek zaczął płakać, że mu kolanka zdrętwiały i wtedy żandarm do niego strzelił. Synek mój leżał na zastrzelonym po pierwszej salwie moim kuzynie Damianie Pasterskim, obok mnie. Gdy żandarm zastrzelił mego synka, jego krew ściekała na mnie i zapewne dlatego uważano mnie za zmarłą.

Po pierwszych salwach, gdy wszyscy z naszej grupy padli, odniosłam wrażenie, iż żołnierzy niemieckich było mniej niż na początku. W czasie, gdy kilku żandarmów dobijało resztę żyjących, słyszałam jak jeden z żołnierzy nawoływał innych, by udali się po nową grupę, bo z tymi już sobie poradzą. Mówił to po niemiecku, jednakże zrozumiałam treść, nie rozumiejąc wszystkich słów.

Około godziny 13.00, może 14.00, uspokoiłam się trochę i posłyszałam, iż od strony ul. Ordona idzie grupa ludzi. Zaznaczam, że przy ulicy Ordona jest tylko cztery czy pięć domów. Później dowiedziałam się, iż część mieszkańców ul. Ordona, słysząc odgłosy egzekucji pod Parkiem Sowińskiego, zbiegła. Tylko pozostałych Niemcy rozstrzelali.

Ile osób liczyła ta grupa, nie wiem, ponieważ leżąc twarzą do ziemi, nie mogłam się zorientować. W każdym razie egzekucję tej grupy słyszałam dokładnie: salwy, jęki, potem pojedyncze strzały. Następnie wszystko ucichło, ale na krótko i znów powtórzyły się podobne odgłosy: salwy, krzyki, strzały pojedyncze, jakby doprowadzano nowe partie ludności.

Ile grup doprowadzono, nie umiem określić.

Po dłuższym czasie, może około godz. 17.00, strzały i krzyki umilkły. Gdy zmierzch zaczął zapadać, może około godz. 20.00, znów żandarmi chodzili między trupami, wołając, by kto żyje, wstawał i że już nie zostanie rozstrzelany. Wstałam, a zaraz po mnie wstał mój mąż. Jednakże, widząc pomordowane nasze dzieci, dostał szału. Wołał: „zabiliście dzieci, zabijcie i mnie!” i zachodził drogę żołnierzom. Z kobiet podniosło się około dziesięciu (między innymi Żabicka, Wallas, Bekier), z mężczyzn czterech czy pięciu. Żołnierze rozdzielili mężczyzn i kobiety. Mężczyzn rozstrzelali w Parku Sowińskiego, kobiety zaprowadzili na cmentarz rosyjski do cerkwi prawosławnej. Tu kazali nam usiąść i oddać kosztowności, ponieważ już nam nic nie potrzeba.

Na ulicy Wolskiej naprzeciwko komisariatu przy wale prowadzący nas żołnierze chcieli nas ponownie rozstrzelać, czyniąc przygotowania do egzekucji (ustawili nas, sami stanęli naprzeciwko). Szczęśliwie w tym momencie nadjechał samochód, jadący nim wojskowy niemiecki (rangi nie rozpoznałam) wydał rozkaz naszej eskorcie, by nas pozostawiono przy życiu.

Po tym fakcie odprowadzono nas do kościoła św. Wawrzyńca. Tu zastaliśmy kilkadziesiąt osób (może ponad 20) i w tej liczbie biskupa Niemirę, który nam udzielił pasterskiego błogosławieństwa. Wkrótce po przybyciu wpadli do kościoła żołnierze niemieccy, kazali nam stanąć pod ścianą i wystawili do nas karabiny. Nie wiem, czemu to przypisać, iż nikogo nie zastrzelili i po chwili odeszli.

Nazajutrz, 6 sierpnia, widziałam iż biskup Niemira miał głowę obandażowaną i był tak słaby, że zemdlał. Zgromadzeni w kościele opowiadali mi, iż żołnierze bardzo go pobili i kazali nosić wodę. W czasie mszy świętej (6 sierpnia 1944 była niedziela) odprawianej przez biskupa Niemirę wpadło kilku żandarmów niemieckich i odpędzało biskupa i ludzi od ołtarza. Dlatego tylko nieznaczna część obecnych mogła przyjąć komunię świętą.

7 sierpnia w transporcie poprowadzono mnie pieszo do obozu przejściowego do Pruszkowa, skąd wywieziono na roboty do Niemiec.

W grupie naszej, rozstrzelanej pod parkanem Parku Sowińskiego, znam następujące nazwiska osób, które zginęły: Wawrzyniec Piskiewicz, Helena, Damian, Wiesław, Mieczysława, Aleksander i Roman Pasterscy, Roman, Julian i Aleksandra Piątkowscy, Edward i Kazimiera Rutkowscy, Edward i Aleksandra Wójciccy i ich dwóch synów, Janina, Wanda, Franciszka i Boguś Zwarscy, Janina Jabłońska, Marian i Teresa Wędrowscy i cztery osoby z ich rodziny, Alina Frączek, Stanisław i Jadwiga Matysiak oraz Jabłońscy – dwie osoby. Ocaleli z egzekucji: Agnieszka Wallasowa, Matysiakowie i Kucharski.

Na tym protokół zakończono i odczytano.