JÓZEF DOBOSZ


St. sierż. Józef Dobosz, ur. w 1897 r., funkcjonariusz Policji Państwowej, obecny przydział: Kompania Służb Ośrodka Zapasowego i Etapów, żonaty, dwoje dzieci.


Aresztowany zostałem 16 marca 1940 r. w Potoku Złotym, pow. Buczacz, przez organa NKWD za to, że byłem komendantem posterunku Policji Państwowej w Potoku Złotym i Jazłowcu i za walkę z komunizmem oraz za to, że brałem udział w wojnie bolszewickiej.

13 kwietnia 1940 r. została wywieziona i skazana na pięć lat zsyłki za działalność społeczną żona moja Eleonora z dwuletnim dzieckiem i w stanie brzemiennym (8 miesięcy). [Trafiła] do ZSRR, do Kazachstanu, semipałatińskiej [semipałatyńskiej] obłasti, nowoszulbińskiego rejonu, swinosowchozu „Wtoraja Piatiletka”, gdzie do czasu obecnego przebywa.

Dochodzenia przeciwko mnie prowadziły organa NKWD przez pięć dni w Potoku Złotym. Podczas dochodzeń w straszny sposób znęcano się nade mną, bito mnie, kopano, powybijano wszystkie zęby sztuczne i maltretowano mnie do tego stopnia, że nosiłem się z zamiarem popełnienia samobójstwa w celi aresztu. Wymuszano ode mnie przeważnie wydanie konfidentów i informatorów, a prócz tego organa śledcze znęcały się nade mną dlatego, że brałem udział w wojnie bolszewickiej w latach 1919 i 1920.

21 marca 1940 r. z aresztu w Potoku Złotym odstawili mnie do więzienia NKWD w Czortkowie, gdzie przebywałem do 31 lipca. Pobyt w więzieniu czortkowskim był straszny. W celach, w których za czasów Polski przebywało po 12 osób, Sowieci umieszczali ponad 50. Widok sali przedstawiał istne piekło.

Pożywienie całodobowe [?] – dostawało się [?] dwa razy dziennie po pół litra wody zabielonej mąką i po 500 g czarnego chleba.

Więźniów naszych maltretowano w ten sposób, że co parę dni wyprowadzano obecnych z celi i zamykano w ustępie, następnie [nieczytelne] po całej celi porozrzucano wszystkie rzeczy osobiste, które z trudem po dwóch godzinach [nieczytelne]. Przeważnie od godz. 2.00 [?] odbywały się przesłuchiwania więźniów, tzw. doprosy; zabierano z cel i doprowadzano do urzędu NKWD w mieście [?], skąd [nieczytelne] po paru godzinach więźniów sprowadzano do celi w straszny sposób pobitych [?], tak [nieczytelne], że niektórych wrzucano do celi wprost nieprzytomnych.

Na przechadzkę [?] wyprowadzano więźniów z celi po dwóch [?; nieczytelne] na przeciąg 5 min [nieczytelne].

31 czerwca 1940 r. z więzienia w Czortkowie wywieziono mnie z grupą stu mężczyzn i niewiastą [?] naszą [?] do Tarnopola.

W Tarnopolu dostarczono po [?] nas [nieczytelne] aresztowanych [?; nieczytelne] i Brodów [?] i przywieźli nas razem [?; nieczytelne] Rosji ok. [nieczytelne] osób na [nieczytelne] więzienia [?] w Kirowogradzie. Podróż do Kirowogradu trwała 13 dób. Przez cały czas trwania transportu, nie [nieczytelne] żadnej ciepłej strawy, a pożywienie składało się z 500 g chleba na jednego [nieczytelne]. Pomimo że był to okres letni, to wydawali nam tylko po pół litra wody do picia na osobę, z powodu czego transportowani wprost ginęli z pragnienia.

Po 13 dniach takiej okropnej podróży wtrącono nas do więzienia i podano nam jednolitrową porcję gęstej zupy z kapusty i kaszy jęczmiennej. Po spożyciu tej zupy, dnia następnego większość z tego transportu rozchorowała się na czerwonkę. Choroba ta spotkała i mnie, z powodu jej umieszczono mnie w szpitalu więziennym, gdzie przebywałem 14 dni. W czasie pobytu w szpitalu zmarł na czerwonkę urzędnik kasy komunalnej z Czortkowa nazwiskiem Koszałka i tam został pogrzebany.

W połowie sierpnia 1940 r. wywieziono mnie do więzienia w Starobielsku, gdzie przebywałem do 20 grudnia. Na ogół w Starobielsku w więzieniu w pierwszych tygodniach pobyt był dość możliwy, tj. wyżywienie i pomieszkanie niezłe, lecz w końcu [?] bardzo się pogorszyły warunki życia, ponieważ karmiono czystą przegotowaną wodą. W więzieniu w Starobielsku przebywało ok. pięciu tysięcy naszej ludności z różnych stron Polski, w tym dość wielka liczba niewiast naszych. Większą część aresztowanych stanowili Karpatorusini i [nieczytelne], których było ok. siedmiu tysięcy.

18 grudnia 1940 r. wezwano mnie z celi do kancelarii więziennej i odczytano mi wyrok, skazujący mnie na osiem lat przymusowych robót za walkę z komunizmem, a 20 grudnia wywieziono mnie transportem z 1,4 tys. osób na Północ, do obozu pracy w Komi ASRR, raboczyj posiołek Uchta.

Podróż ze Starobielska do Komi trwała 21 dni w strasznych warunkach: w zamkniętych, zamarzniętych wagonach, do których wrzucali po parę kilogramów węgla na trzy–cztery dni. W pierwszych dniach transportu wyżywienie było bardzo skąpe, składające się z 350 g chleba, dwóch niedużych, surowych, starych ryb i co trzeci dzień [ze] szklanki zupy z kaszy jęczmiennej. Pod koniec transportu przez pięć dni wydawano nam tylko po 150 g chleba na osobę, poza tym nic więcej. W czasie całego transportu nie podano nam do picia kropli wody, a przez cały czas podróży podawano nam do wagonów w celu ugaszenia pragnienia wyłącznie śnieg.

Po 21 dniach podróży przybyliśmy do miejsca przeznaczenia, do Uchty, stacji kolejowej Czibiu. Tu wyładowano nas z wagonów i porozwożono partiami do różnych punktów. Z transportu tego wywieziono cztery osoby zmarłe od mrozu, a 38 ludzi odstawili do szpitala jako ciężko chorych, do których i ja należałem, do miejscowości Wietłosian, trzy kilometry od stacji kolejowej Czibiu.

W szpitalu tym przebywałem pięć dni, razem ze znajomym, z którym siedziałem w Starobielsku, właścicielem dóbr ziemskich z Roznoszyniec, pow. Zbaraż, nazwiskiem Małecki, który po trzech dniach pobytu w szpitalu, 9 stycznia 1941 r., zmarł z wycieńczenia. Zwłoki jego osobiście oglądałem, a pogrzebano go na miejscowym cmentarzu. Pobyt w tym szpitalu był okropny, opalano izby raz na 24 godziny przy 40 stopniach mrozu, a chorzy byli zaopatrzeni w cienką bieliznę i po jednym cienkim kocu. Wyżywienie otrzymywali w takich ilościach jak dla rocznego dziecka. Szpital mieścił ok. dwóch tysięcy chorych różnych narodowości. Był też i oddział zakaźny [?]. Leżało dość naszych ludzi, a przeważali Rosjanie i narody z południa, jak Uzbecy, Tatarzy i Turkmeni. Największy procent śmiertelności był wśród tych ostatnich, tj. Turkmenów, którzy dłużej jak sześć miesięcy klimatu północnego nie wytrzymywali. Przeciętna dzienna śmiertelność wynosiła w szpitalu siedem–dziesięć osób zmarłych.

Po opuszczeniu szpitala pozostawiono mnie w tym samym obozie, w którym znajdował się szpital, gdzie pracowałem na powale lasu i przy budowie domów aż do amnestii. W obozie tym znajdowało się ok. czterech tysięcy skazanych, w tym 50 proc. stanowili Polacy z różnych stron kraju. Byli m.in. Łotysze i Finowie – przeważnie osoby piastujące wysokie stanowiska w swych krajach, które w stosunku do naszych były bardzo przychylnie i przyjaźnie ustosunkowane.

Stosunek władz NKWD do Polaków był bardzo wrogi, znęcano się i wyszydzano ich.

Warunki pracy bardzo ciężkie: pod konwojem, 12 godzin dziennie o 600 g chleba i dwa razy dziennie o połowie litra zupy.

Większość skazanych pracowała ze spuchniętymi nogami i kurzą ślepotą z powodu marnego odżywiania. Zwalniano od pracy tylko tych, którzy mieli temperaturę powyżej 38 stopni, a opuchniętych i z owrzodzeniami zmuszali do pracy. Reasumując wszystko, skazani w obozach marnie wymierali.

Łączność z krajem przedstawiała się w ten sposób, że raz na trzy miesiące można było napisać jeden list do krewnych i znajomych i zawiadomić tylko o zdrowiu i życiu. Na skomunikowanie się z żoną lub żony z mężem nie zezwalano.

Po ogłoszeniu amnestii ludność nasza pragnęła za wszelką cenę wydostać się z Północy, obojętnie gdzie, lecz władze miejscowe nie zgadzały się na to, a proponowały pozostanie na miejscu. Ponieważ nikt z naszych nie chciał pozostać na Północy, to pewnego dnia zgrupowali naszych polskich obywateli ok. [nieczytelne], wywołali imiennie ok. 50 proc. z obecnych i przymusowo porozwozili do różnych miejscowości w tej samej obłasti. Pozostało nas w tym obozie ok. 800 Polaków. Wtedy przebywający z nami technik kolejowy z Wileńskiego, Radziewicz, zorganizował nas i polecił nam wszystkim napisać i złożyć do komendanta obozu tzw. zajawlenija o wcielenie nas do polskiej armii. Wszyscy uczyniliśmy to, po czym Radziewicza aresztowali, a po trzech dniach uwolnili i dopiero wtedy zgodzili się na odesłanie nas do polskiej armii. 8 września 1941 r. wydali nam dokumenty, zaopatrzyli w żywność na pięć dni, dali po 75 rubli i transportem z innych dołączonych do nas obozów w liczbie 1,2 tys. osób odstawili nas do Buzułuku.

Z Buzułuku skierowano nas do Tocka [Tockoje] i tam 22 września 1941 r. przyjęto nas wszystkich do polskiej armii. Ja zostałem z dniem tym wcielony do 6 Dywizji Piechoty, w której przebywałem do czasu wyjazdu pierwszą falą do Iranu.

Marzec 1943 r.