STANISŁAWA TARAN

Warszawa, 8 lutego 1946 r. Sędzia śledczy Alicja Germasz, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisława Taran
Data urodzenia 3 marca 1896 r.
Imiona rodziców Paweł i Julia
Wykształcenie 3 klasy szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dembickiego, ul. Bieniewicka 4 m. 25
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Zamieszkiwałam wraz z rodziną w moim własnym domu przy ul. Marii Kazimiery 23. Przebywałam tam też w okresie powstania. 14 września 1944 roku wzmogło się ogromnie bombardowanie Marymontu, sąsiednie domy zaczęły się palić. Około godz. 2.00 powstańcy wycofali się z naszej dzielnicy, pozostała tylko ludność cywilna. Ja z mężem i teściami oraz inni lokatorzy naszego domu siedzieliśmy w schronie w ogrodzie, razem około 30 osób. Stamtąd widziałam, jak w pewnej chwili żołnierze niemieccy i Ukraińcy zaczęli się dobijać do domu znajdującego się na tyłach naszej posesji przy ul. Dembińskiego 2/4. Gdy otwarto drzwi, ludzie zaczęli wychodzić kolejno (mężczyźni, kobiety, dzieci). Do każdej osoby po przejściu paru kroków od drzwi wejściowych, żołnierz niemiecki strzelał w tył głowy. W ten sposób padło kilkadziesiąt osób. Resztę wyprowadzono na pola. Po krótkim czasie usłyszeliśmy salwę z tegoż kierunku, gdzie tych ludzi wyprowadzono (pośród nich znajdował się ksiądz). Od właścicielki tego domu dowiedziałam się później, że w tej grupie oddzielono mężczyzn od kobiet i mężczyzn wszystkich natychmiast rozstrzelano. Nazwisko właścicielki domu brzmi Stanisława Rogalska (Dembińskiego 2/4). Następnie widziałam, że Ukraińcy wtargnęli do budynku szkoły przy ul. Marii Kazimiery 21 i kazali wszystkim tam przebywającym (parę osób) wyjść na podwórze. W międzyczasie dom nasz zaczął się palić, myśmy wtedy z naszego schronu (w kilkanaście osób, reszta już przedtem się rozbiegła) przedostali się do sąsiedniej szkoły. Stamtąd obserwowałam z okna przebieg wypadków. Niemcy kazali osobom zgrupowanym na podwórzu szkoły wyjść na ul. Marii Kazimiery, tam dołączyli do nich ludzi wyprowadzonych z domu nr 21 przy ul. Marii Kazimiery i kazali wszystkim iść palącą się ulicą. Ludzie się opierali, zawracali, wtedy Ukraińcy zaczęli na wszystkie strony strzelać. Wszyscy ludzie padli zabici. Pośród zapędzonych uprzednio ze szkoły znajdowała się kobieta z dzieckiem w wózku, była to Stanisława Buczyńska z ul. Dembińskiego 2/4. Kobieta ta została zabita wraz z innymi na ul. Marii Kazimiery. W chwilę potem widziałam, jak do wózka podszedł Ukrainiec i strzelił do dziecka z karabinu.

W szkole przesiedzieliśmy do następnego dnia. 15 września pod budynek szkoły podjechał czołg i ostrzeliwał ją silnie, niszcząc górne piętra. Myśmy wtedy z powrotem przeszli do schronu przy ul. Marii Kazimiery 23, z wyjątkiem mojego męża, który nie wiedziałam, gdzie poszedł. Przez trzy noce z rzędu wychodziłam na jego poszukiwanie. Natknęłam się wtedy na ciała zabitych przed domem nr 2/4 przy ul. Dembińskiego, leżało tam kilkadziesiąt trupów bezładnie porzuconych, mężczyźni, kobiety i dzieci. Wśród nich rozpoznałam szwagra Jana Buhatewicza, jego syna Władysława i wielu znajomych lokatorów domu przy ul. Dembińskiego 2/4. Męża odnalazłam wreszcie w studni przy domu przy ul. Marii Kazimiery 29. Pozostaliśmy tam w schronie przez jedną noc wraz z kilkunastu innymi osobami. Następnie kazał nam wyjść stamtąd żołnierz niemiecki, który nas puścił wolno. Udaliśmy się na Bielany, skąd nas odesłano do obozu w Pruszkowie.

Odczytano.