S. WOŹNIAK

Najpamiętniejsza chwila z czasu okupacji

Dzień był piękny, słoneczny, zdawał się być bardzo wesoły, ale nie dla Polaka, który był pod jarzmem niemieckim.

5 września 1944 r. wieczorem Niemcy okrążyli sąsiednią wioskę. W tej wiosce był mój wujek i szwagier. Niemcy chodzili po domach i łapali ludzi, a przeważnie młodzież.

Każdy krył się jak mógł: po domach i stodołach. Wielu ludzi uciekło w pole. Wtedy Niemcy, którzy stali na straży, zaczęli do nich strzelać. Kilku ludzi zabili, a dużo zostało rannych. Niemcy tylko paru złapali. Złapanych wsadzili do samochodu i zawieźli do rolniczówki, która stanowiła główną kwaterę Gestapo niemieckiego.

Samochód powrócił. Ludzi nie było, bo wszyscy się skryli. Wówczas Niemcy, według swego zwyczaju, podpalili wioskę. Kiedy wioska się paliła, ludzie ze swych kryjówek powychodzili, aby bronić swoje zabudowy i dobytek. Gdy biedacy gasili pożar, jak te dzikie zwierzęta rzucili się na nich Niemcy i łapali. Złapali także i mego wujka i zawieźli do rolniczówki.

Tymczasem w rolniczówce zaczęło się badanie i bicie. Chodziło o jednego Niemca, który gdzieś przepadł w tej okolicy. Niemcy bili niewinnych ludzi bez miłosierdzia. Byli tacy, co z bólu przyznawali się do winy, której nie popełnili. Inni zbici konali.

Wioska się paliła. Pobiegliśmy do tej wioski, aby gasić ogień i ratować co ważniejszego. Ale już było za późno. Wszystko się dopalało. W niektórych domach jęczały dzieci, którym Niemcy zabrali matki.

Dobrze, że ich nie było. Jakby okropnie się czuły, widząc swe dzieci palące się w ogniu albo już spalone. Pękłoby im serce. Ale żadna matka nie żyła, bo była zamęczona przez Niemców.

Gdy wróciliśmy do domu, dowiedzieliśmy się, że nie lepszy los spotkał naszą wioskę. Mieszkańców naszej wioski Niemcy obrabowali i katowali. Tylu ludzi tego dnia zginęło niewinnie. Niemiec bowiem, który miał zginąć, znalazł się.

Choć nas Niemcy, jak tylko mogli, gnębili i katowali, myśmy to wszystko przetrwali.

Tego dnia do tej pory zapomnieć nie mogę i pewnie nigdy w życiu nie zapomnę.