Poznaj przejmujące historie obywateli polskich ofiar i świadków totalitaryzmu

Pierwsza masowa deportacja w głąb Związku Sowieckiego

Michał Bronowicki

 

Zbrojna aneksja polskich ziem wschodnich dokonana jesienią 1939 roku przez Armię Czerwoną zapoczątkowała na tych terenach drastyczne zmiany polityczne, którym towarzyszyły brutalne represje wobec miejscowej ludności. Jednymi z najdotkliwszych okazały się masowe wywózki w głąb Związku Sowieckiego, zrealizowane w czterech głównych falach na przestrzeni lat 1940–1941. Pierwszą przeprowadzono już kilka miesięcy po formalnym włączeniu Kresów II RP do totalitarnego państwa Stalina.

Instalowanie komunistycznego porządku na „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainie”, jak w nomenklaturze sowieckiej określano zagarnięte terytoria, wiązało się z koniecznością zneutralizowania lub fizycznej likwidacji osób potencjalnie zagrażających nowej władzy. Zdefiniowano w ten sposób m.in. osadników wojskowych[1] i cywilnych oraz przedstawicieli polskiej służby leśnej[2] i niższych rangą urzędników, którzy stali się tym samym pierwszymi ofiarami planowanej na zimę deportacji. 4 i 5 grudnia 1939 roku Biuro Polityczne Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) oraz Rada Komisarzy Ludowych ZSRS przyjęły dekrety o przymusowym zesłaniu ludności wywodzącej się z wyżej wymienionych środowisk. 29 grudnia 1939 roku zatwierdzono instrukcję regulującą procedury operacyjne dotyczące przesiedlenia, a także kwestie organizacji specjalnych osiedli, w których zamierzano ulokować wywiezionych. Przygotowania do akcji zakończono w styczniu 1940 roku, finalizując sporządzanie wykazów osobowych z nazwiskami przewidzianych do deportacji Polaków, jak również relatywnie niedużej liczby Ukraińców i Białorusinów.

 

Wysiedlanie „wrogów ludu”

Nocą z 9 na 10 lutego 1940 roku do tysięcy domów na ziemiach anektowanych wtargnęli funkcjonariusze NKWD[3]. Zaskoczonym mieszkańcom nakazano natychmiastowe spakowanie dobytku i przygotowanie się do drogi. Według sformułowanych wcześniej wytycznych mieli oni prawo zabrać ze sobą po 500 kg bagażu na rodzinę, w tym żywność i pieniądze. W praktyce, oszołomieni i przerażeni nagłą sytuacją, zastraszani oraz bezustannie popędzani, nie byli w stanie racjonalnie zgromadzić w pośpiechu najpotrzebniejszych rzeczy[4]. Na wszystko mieli maksymalnie pół godziny, bardzo często jednak czas ten ograniczono do dziesięciu, piętnastu minut, bądź nie dawano go niemal wcale. Jednocześnie przybyłe w asyście uzbrojonych konwojentów tzw. trojki – złożone z enkawudzistów i przedstawicieli lokalnych władz – celowo wprowadzały deportowanych w błąd, informując o przesiedleniu do sąsiedniego obwodu. Rzadko podawano prawdziwe miejsce zsyłki. Równie sporadycznie zdarzały się przypadki udzielenia pomocy. Niemniej są znane świadectwa, że niektórym wywożonym doradzano uzupełnienie walizek i kufrów chociażby ciepłymi ubraniami. Ich pozostawiony majątek przepadał, przechodząc na własność państwa. Nierzadko bywał najpierw doszczętnie rozgrabiany.

Eksmitowanych ludzi zwożono do punktów zbiorczych[9], czekając tam na uzbieranie się większej grupy. Następnie koncentrowano wszystkich przesiedleńców na stacjach kolejowych[10] i wtłaczano do przygotowanych już wagonów. Całość akcji nadzorowały odtąd Wojska Konwojowe NKWD wyznaczone do eskortowania zesłańców. Zgodnie z wydaną instrukcją pociągi miały składać się z 55 wagonów towarowych – każdy z przeznaczeniem dla 25 osób – w tym wagonu sanitarnego, wagonu-izolatki dla chorych, wagonu-kiosku spożywczego oraz wydzielonego wagonu dla załogi konwoju. Transporty planowano wysyłać od razu po skompletowaniu listy deportowanych. Realia znacząco odbiegały jednak od ogólnych dyrektyw. Teoretycznie zapewniały one wywożonym zarówno opiekę lekarską (w każdym pociągu miał znajdować się felczer, pielęgniarki i zapas lekarstw), jak też regularne posiłki (jeden ciepły na dobę oraz 800 gramów chleba dziennie). W praktyce sytuacja osób przeznaczonych do wywózki niewiele odzwierciedlała założenia, a ich tragedię pogłębiały fatalne warunki atmosferyczne, ponieważ lutowe przesiedlenie odbywało się w mroźną zimę. Transporty nierzadko wyruszały z kilkudniowym opóźnieniem, nie posiadały też zalecanej liczby jednookiennych, okratowanych wagonów, stąd do każdego z nich wtłaczano nawet po 50 osób. Wewnątrz znajdowały się drewniane prycze, prymitywne piecyki grzewcze, a w podłogach wycięte otwory kloaczne. Brakowało opału i jedzenia[11]. Zwłaszcza w początkowym okresie po załadowaniu transportów deportowanym wydawano jedynie wrzątek w kubłach, później natomiast niewystarczające racje pieczywa i nieregularnie, niemal bezwartościową odżywczo zupę. Ludzie ratowali się prędko malejącymi zapasami zabranymi z domu, często dzieląc się nimi ze współtowarzyszami niedoli. Wodę pozyskiwali ze śniegu lub zamarzającego szronu, jaki osadzał się na ścianach[12]. Zatrważające warunki higieniczne skutkowały mnożącymi się szybko chorobami, zwłaszcza wśród dzieci i osób starszych. Najsłabsi zapadali na dolegliwości, z którymi musieli zazwyczaj radzić sobie bez żadnych medykamentów, ponieważ ochrona pociągu nikogo z załadowanych nie wypuszczała z już zaryglowanych wagonów, a sama nie dysponowała środkami leczniczymi dla zesłańców. Trudno było zresztą oczekiwać pomocy ze strony Sowietów, gdyż zgodnie z szerzoną wówczas propagandą wysiedlano „wrogów ludu”[13], radykalnych przeciwników „ojczyzny proletariatu”, wobec których nie należało okazywać współczucia.

 

Na „nieludzkiej ziemi”

Przejazd kontyngentu do docelowego miejsca trwał zazwyczaj około trzech tygodni. W mijanych miejscowościach leżących wzdłuż przedwojennej granicy Polski i Związku Sowieckiego deportowani orientowali się, że transporty zmierzają znacznie dalej na wschód, niż im powiedziano. Potęgowało to psychiczną traumę przesiedleńców, barbarzyńsko rugowanych z ojczyzny i pozbawianych nadziei na powrót. Wszyscy znali bowiem pojęcie Sybiru i zdawali sobie sprawę z tego, co dla wielu minionych pokoleń Polaków oznaczało zesłanie. Udrękę fizyczną wzmagało z kolei przenikliwe zimno przedostające się do wagonów wyciętymi otworami podłogowymi. Skrajne warunki transportu, narastające wycieńczenie i głód przekładały się na śmiertelność wywożonych. Największą – według szacunków współczesnych historyków – odnotowano właśnie wśród deportowanych w lutym 1940 roku. W terminologii sowieckiej określano ich mianem spiecpieriesielency-osadniki i jako specjalni przesiedleńcy mieli trafić na zesłaniu do specjalnych osiedli (spiecposiołków) zarządzanych bezpośrednio przez NKWD.

W miarę zbliżania się kontyngentu do celu podróży wagony sukcesywnie odczepiano na wyznaczonych stacjach i rozładowywano. Rzadziej dokonywano tego całościowo na jednej stacji. Dalsza trasa odbywała się poprzez zamarznięte rzeki i drogi, saniami lub pieszo. Grupami przemieszczano się do ostatecznego miejsca przesiedlenia. Zesłańcy docierali tam zupełnie wyczerpani, mając w perspektywie katorżniczą przymusową pracę i zamieszkanie w urągających człowieczeństwu barakach[14]. Zapełniano je nierozdzielanymi wcześniej rodzinami, od 100 do 500 w danym osiedlu, gdzie zaczynał się dla nich nowy etap katorgi na „nieludzkiej ziemi”.

Pierwsza masowa wywózka była najsłabiej zorganizowaną ze wszystkich czterech, jakich dokonano do czerwca 1941 roku. Jednym z jej najbardziej dotkliwych skutków była likwidacja osadnictwa wojskowego na Kresach. Przygotowana szybko, prowadzona podczas niesprzyjającej także dla Sowietów aury, źle zaplanowana logistycznie i odbiegająca w swoim toku od instruktażowych poleceń – podobnie jak pozostałe – była zarazem najliczebniejsza. Na Syberię i do europejskiej części ZSRS trafiło w jej ramach blisko 51 tys. osób z „Zachodniej Białorusi” i ponad 89 tys. z „Zachodniej Ukrainy”, przy czym prawie połowę deportowanych, tj. ok. 58 tys., stanowiły dzieci. Zesłańców rozlokowano na terenach następujących republik: Rosyjskiej (w obwodach archangielskim, czelabińskim, czkałowskim, gorkowskim, irkuckim, iwanowskim, jarosławskim, kirowskim, mołotowskim, nowosybirskim, omskim, swierdłowskim i wołogodzkim), Komi, Jakuckiej, Baszkirskiej, a także w Kraju Krasnojarskim i Ałtajskim. Niewielką grupę zesłano też do Kazachskiej SRS[15]. Odtąd los deportowanych całkowicie zależał od władzy komendantów NKWD sprawujących nadzór w poszczególnych osiedlach specjalnych.

 

Bibliografia

Ciesielski Stanisław, Hryciuk Grzegorz, Srebrakowski Aleksander, Masowe deportacje radzieckie w okresie II wojny światowej, Toruń 2004.

Ciesielski Stanisław, Materski Wojciech, Paczkowski Andrzej, Represje sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich, Warszawa 2002.

Stobniak-Smogorzewska Janina, Kresowe osadnictwo wojskowe 1920–1945, Warszawa 2003.

 

Michał Bronowicki – absolwent Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, archiwista, sowietolog, wieloletni pracownik Archiwum Wschodniego Ośrodka KARTA oraz Domu Spotkań z Historią, redaktor prowadzący serii albumów popularnonaukowych o II wojnie światowej wydawnictwa New Media Concept, autor kilkudziesięciu artykułów publikowanych m.in. w „Karcie”, „Zesłańcu”, „Kresowych Stanicach” oraz na stronach Wirtualnego Muzeum Kresy-Syberia, dotyczących głównie przeszłości Kresów Wschodnich II RP i represji sowieckich, obecnie koordynator programu Archiwum Historii Mówionej i kurator wystawy stałej w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.

 

[1] Zob. relację Mieczysława Długoborskiego.

[2] Zob. relację Stefanii Dziekońskiej.

[3] Zob. relację Kazimierza Łojka.

[4] Zob. relację Stanisławy Iwańczuk.

[5] Zob. relację Heleny Borasińskiej.

[6] Zob. relację Jana Cieślaka.

[7] Zob. relację Jadwigi Ciecierskiej.

[8] Zob. relację Emilii Bielskiej.

[9] Zob. relację Józefa Banasiewicza.

[10] Zob. relację Weroniki Dziem.

[11] Zob. relację Bohdana Dolińskiego.

[12] Zob. relację Jana Bełskiego.

[13] Zob. relację Juliana Badacha.

[14] Zob. relację Weroniki Burghard.

[15] Zob. relację Antoniny Balawender.